wtorek, 4 grudnia 2012

Inteligencja finansowa - kandydat do prize award 2012

Maciej Samcik napisał na swoim blogu takie piękne sformułowania, że można by co najmniej zakochać się w nim (toż to chodząca inteligencja finansowa). Pozwolę sobie zacytować, bo boskie toto:

"Nigdy nie byłem wielkim fanem polis inwestycyjnych, bo uważałem - i nadal uważam - że firmy ubezpieczeniowe powinny się zająć głównie ubezpieczaniem życia, majątku i różnej maści działalności gospodarczej narodu, bo na tym znają się najlepiej. Programy inwestycyjne, oferowane przez ubezpieczycieli, mają cel zgoła inny - mają zapewnić klientowi dodatkową emeryturę albo długoterminowy zysk z inwestowania, a firmie ubezpieczeniowej dodatkowy zysk. Sęk w tym, że cele te są sprzeczne, a ubezpieczeniowcy nie mają żadnego wyjątkowego patentu  na zarabianie - pieniądze trafiają do zwykłych funduszy inwestycyjnych, które są po prostu opakowane w polisę. To opakowanie ma pewne zalety - pozwala przesuwać pieniądze między funduszami bez płacenia podatku Belki, a i samych funduszy do wyboru jest więcej, niż w innych pakietach inwestycyjnych. Ale na drugiej szali są koszty: opłata administracyjna - przeważnie jakieś 10 zł miesięcznie - oraz dodatkowa opłata za zarządzanie ubezpieczeniowym parasolem - zwykle od 2% do 4%. Jeśli dodać do tego opłatę za zarządzanie pobieraną przez same fundusze inwestycyjne - to kolejne 2-4% - okaże się, że wielką sztuką jest tak zarządzać pieniędzmi, by wyjąć z polisy inwestycyjnej znacząco wyższe zyski, niż ze zwykłej lokaty, czy z obligacji. A znam przypadki, w których po kilku latach pieniędzy było mniej, niż na początku.

Dzisiaj słów kilka o innej poważnej wadzie takich produktów inwestycyjnych - opłacie likwidacyjnej. Powoduje ona, że los inwestora, który kupił taki produkt, przypomina los chłopa pańszczyźnianego w średniowieczu - przywiązanego do ziemi i smaganego batem przez pana - w tej ostatniej roli obsadzili się przedstawiciele zakładów ubezpieczeń. Jeśli w ciągu pierwszych kilku lat inwestowania klient zechce rozwiązać umowę, musi zapłacić odstępne - w skrajnym wypadku straci nawet wszystkie wpłacone składki! To jest właśnie ta opłata likwidacyjna, uzależniona procentowo od wartości wpłaconych pieniędzy. Wiadomo po co ona jest - by firma ubezpieczeniowa mogła wypłacić kilkutysięczne wynagrodzenie agentowi, który „przyniósł” klienta niezależnie od tego czy klient będzie inwestował w polisę przez umówione co najmniej 10 lat, czy też nie. Ja jednak uważam ją za nieuzasadnioną. Nie ma żadnego powodu, by uzależniać koszt rozwiązania umowy od wpłaconych przez klienta składek. Niech firmy wpisują opłaty likwidacyjne do polis - proszę bardzo! Ale niech będzie to stała opłata, rzeczywiście odzwierciedlająca koszty związane z zerwaniem umowy przez klienta. W obecnej postaci wygląda ona raczej jak nienależne świadczenie, którego związku z realnymi kosztami rozwiązania umowy żadna firma ubezpieczeniowa chyba nie byłaby w stanie wykazać. Sądzę, że to temat dla Polskiej Izby Ubezpieczeń, która ma dbać o dobre praktyki w tej dziedzinie.
"

1 komentarz: