środa, 26 grudnia 2012

Rzecznik Ubezpieczonych demaskuje grę w polisy 1.02

W artykule Gazety Wyborczej pt. "Polisy inwestycyjne to nie ubezpieczenia. Dajemy się na to nabrać" z 19 grudnia 2012 roku pojawiło się znamienne spostrzeżenie Rzecznika Ubezpieczonych: "Polisy inwestycyjne to nie są ubezpieczenia! - grzmi rzecznik Ubezpieczonych [...] W takich polisach suma ubezpieczenia jest mniej więcej równa wpłaconym składkom. To niepodobne do mechanizmu prawdziwych ubezpieczeń - tłumaczy Cezary Orłowski z Biura Rzecznika Ubezpieczonych. Jego zdaniem niektórzy klienci rzeczywiście mogą czuć się wprowadzeni w błąd. Gdyby sąd podzielił interpretację rzecznika ubezpieczonych, że te polisy wcale nie są polisami, to mogłoby to otworzyć klientom drogę do żądania zwrotu zainwestowanych w takie pakiety pieniędzy z pominięciem opłat likwidacyjnych. Rzecznik ubezpieczonych twierdzi, że to zwykłe produkty inwestycyjne". O co tu chodzi?



Cały raport Rzecznika Ubezpieczonych z 7 grudnia 2012 jest dostępny tutaj. A ten post ma swojego godnego następcę-kontynuatora w postaci postu: "Rzecznik Ubezpieczonych demaskuje grę w polisy cz. II".

Ubezpieczenie działa tak: Osoba XXX ubezpiecza się na kwotę np. 500 000 zł i XXX podpisuje umowę na comiesięczne wpłacanie składek ubezpieczeniowych przez 20 lat. A ubezpieczyciel szacuje ryzyko związane z wiekiem XXX, stylem życia itp. i ustala, że XXX powinien wpłacać składkę co miesiąc po 500 zł przez 20 lat (500 * 20 * 12 = 120 000 - co pewnie przy ryzyku zgonu ubezpieczonego wynoszącym np. 10 % towarzystwu opłaci się?). Jeśli XXX nie dożyje do końca okresu ubezpieczenia, to 500 000 zł dostaje wskazana przez niego osoba obdarowana (osoba uposażona). A jeśli XXX dożyje do końca polisy, to niekiedy nie odbierze ani złotówki (starszy typ polis) lub - jeśli ubezpieczenie jest częściowo inwestowane, to odbierze jakąś kwotę (zazwyczaj niższą niż suma wpłaconych składek). Tym niemniej ta część składki, która nie jest inwestowana jest związana z ryzykiem, jakie ponosi ubezpieczyciel, ze względu na możliwość śmierci ubezpieczonego.

Polisa inwestycyjna działa tak: Nasz pan XXX wpłaca co miesiąc 500 zł. Cała kwota z tej składki idzie na inwestycje. Opłatę od składki, która zawiera w sobie opłatę za ryzyko, płaci tylko przez pół roku. Jednak później opłata znika. Więc mimo tego, że wtedy pan XXX jest starszy, a ryzyko jego śmierci jest coraz większe, to opłata nie jest pobierana! A zatem jeśli nie ma ryzyka, to nie ma polisy. Na co Rzecznik Ubezpieczonych zauważa, że polisy inwestycyjne to nie ubezpieczenia, bo w tym przypadku towarzystwa ubezpieczeniowe nie ponoszą żadnego ryzyka, więc tym samym nie udzielają ochrony ubezpieczeniowej swoim klientom. - Chęć wyzbycia się ryzyka i zabezpieczenia się na wypadek niekorzystnych zdarzeń jest główną przyczyną zawarcia umowy ubezpieczenia i jest jej charakterystycznym elementem - czytamy w raporcie rzecznika. Polisy inwestycyjne są sprzedawane jako ubezpieczenia na życie i dożycie. Więc element ryzyka de facto nie występuje, jeśli klient - nieważne, czy umrze, czy będzie żył - pieniądze i tak dostanie (ale ile?). Pytanie zasadnicze brzmi: w ubezpieczeniu, jeśli coś mi się stanie, to zakładamy, że gdyby mi się nie stało, to wpłacałbym pewną kwotę i otrzymał kwotę wynikającą z ubezpieczenia. Towarzystwo ubezpieczeniowe ponosi pewne ryzyko (mierzalne) i  skoro ma wypłacić mi/wskazanym osobom całą kwotę ubezpieczenia (mimo, że na skutek jakiegoś zdarzenia nie uda mi się wpłacić tego, co deklarowałem), to okresowa składka przewyższa składkę, którą zapłaciłbym "dochodząc" do końca z ubezpieczeniem i otrzymując w zamian kwotę określoną w ubezpieczeniu...
Ale w umowie "polisy inwestycyjnej" takie określenie przedmiotu umowy skutkuje ustaleniem ryzyka na poziomie 100 procent, gdyż w ustalonym okresie czasu ubezpieczony z pewnością bądź umrze, bądź dożyje. Jeżeli zdarzenie, które powoduje wypłatę świadczenia przez zakład ubezpieczeń, jest pewne, to nie mamy do czynienia z umową ubezpieczenia - komentuje rzecznik.

PRZYKŁAD: Pan Kowalski kupuje polisę inwestycyjną, czyli (grupowe) ubezpieczenie na życie i dożycie. Jeśli umrze przed osiągnięciem 65. roku życia, to pieniądze odłożone na polisie dostanie jego rodzina. Jeśli Kowalski dożyje, to on sam dostanie pieniądze z ubezpieczenia. Nie ponosi więc żadnego ryzyka. Pieniądze wrócą albo do niego, albo do jego rodziny.

Tutaj jednak pojawia się kolejny problem: Ile powinna wynosić składka?

Podstawę określenia wysokości składki ubezpieczeniowej powinno stanowić właśnie ryzyko związane z możliwością zajścia określonego zdarzenia. Składka powinna co najmniej zapewnić wykonanie wszystkich zobowiązań z umów ubezpieczenia i pokrycie kosztów wykonywania działalności ubezpieczeniowej zakładu ubezpieczeń. Czyli im większe ryzyko zaistnienia zdarzenia, tym wyższa powinna być składka.

A jak jest w polisach inwestycyjnych? Składka nie idzie na ochronę, tylko jest nieomal w całości inwestowana. Tzw. opłata za ryzyko ubezpieczeniowe - według Rzecznika Ubezpieczonych - jest pobierana w ramach opłaty administracyjnej. Jednak w przypadku niektórych polis, taka opłata jest pobierana tylko np. przez rok lub pół roku. - Zdarza się również, iż w okresie, w którym ryzyko śmierci zwiększa się, ubezpieczyciel przestaje pobierać opłatę za ryzyko - czytamy w raporcie.

To nie koniec. - W ubezpieczeniu na życie wysokość składki ubezpieczeniowej powinna być wynagrodzeniem za ochronę ubezpieczeniową, a więc powinna być obliczana zgodnie z zasadami matematyki ubezpieczeniowej na podstawie informacji dotyczących osób, które mają przystąpić do ubezpieczenia, w tym m.in. wieku, ryzyka związanego z wykonywanym zawodem, trybem życia, stanem zdrowia, np. przebytymi chorobami, wysokością i zakresem ochrony ubezpieczeniowej udzielanej na podstawie umowy ubezpieczenia przez ubezpieczyciela - czytamy dalej. Tymczasem ubezpieczyciel w tego typu produktach w żadnym przypadku nie różnicuje wysokości składek w zależności od wieku, stanu zdrowia, trybu życia itd.

"Suma ubezpieczenia w tego typu produkcie ubezpieczeniowym jest mniej więcej równa wpłaconym składkom. - Suma ubezpieczenia jest określona w momencie zawieranie umowy ubezpieczenia i jest jednym z czynników, które mają wpływ na wysokość składki ubezpieczeniowej. W ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, w przeciwieństwie do tradycyjnych ubezpieczeń osobowych, suma ubezpieczenia jest zazwyczaj nieokreślona kwotowo, a wręcz niemożliwa do ustalenia w momencie zawierania umowy, gdyż wynika z efektywności inwestycji w fundusze kapitałowe" - tłumaczy rzecznik ubezpieczonych.



W ubezpieczeniach z funduszem kapitałowym brak jest też gwarancji wypłaty określonej kwoty. - Umowę taką można by przekornie nazwać umową o depozyt składki ubezpieczeniowej z opcją oprocentowania wkładu albo opłatą za przechowanie bez opcji oprocentowania depozytu ubezpieczeniowego - podsumowuje rzecznik. To w zasadzie jest kuriozalne: oprocentowany depozyt!W raporcie RU można m.in. przeczytać "W ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym tak nie jest – ubezpieczający wpłaca kwotę, którą chce >>pomnożyć<< w efekcie przekazania jej zakładowi ubezpieczeń – czasem są to wieloletnie oszczędności – jak wskazują skargi – nawet kilkaset tysięcy złotych. Składka ubezpieczeniowa w ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, mimo częściowego rozdzielenia, jest więc de facto kwotą, przeznaczoną na inwestycję i pokrycie jej kosztów. Wynika to jednoznacznie zarówno z samej wysokości tej składki (jeżeli przekracza kilka tysięcy złotych), jak również z treści ogólnych warunków ubezpieczenia", które ubezpieczyciele formułują na wiele sposobów. Tak więc tu wyłania się wilk ukrywający się w skórze owcy: "składka ubezpieczeniowa jest kwotą przeznaczoną na inwestycję i pokrycie jej kosztów". Koniec czarów...

Prawnikom polecam kolejny akapit z raportu RU: "Należy pamiętać, iż zgodnie z przepisem art. 813 k.c. składkę oblicza się za czas
trwania odpowiedzialności ubezpieczyciela. W przypadku wygaśnięcia stosunku ubezpieczenia przed upływem okresu na jaki została zawarta umowa, ubezpieczającemu przysługuje zwrot składki za okres niewykorzystanej ochrony ubezpieczeniowej. Składka w ubezpieczeniach na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym nie jest proporcjonalna do okresu świadczonej ochrony ubezpieczeniowej, a więc nie jest obliczana zgodnie z normą art. 813 k.c. Tym samym, nie ma możliwości zwrotu składki, za okres niewykorzystanej ochrony ubezpieczeniowej w przypadku wcześniejszego wygaśnięcia stosunku prawnego
". Tu mamy kolejne powołanie się na wadliwą konstrukcję "produktu ubezpieczeniowego" - jakie to ubezpieczenie, kiedy brak możliwości dopełnienia obowiązków przez ubezpieczającego jest spowodowany tym zdarzeniem, na który jest ubezpieczony (!!!)  Toż to ubezpieczenie-a-la-Kafka!



PRZYKŁAD: Świadczenie, które dostanie pan XXX (jeśli dożyje) lub wskazani obdarowani (np. jego rodzina) - jeśli XXX umrze - wyniesie dokładnie tyle, ile sam wpłacił. Oczywiście po uwzględnieniu ewentualnego zysku i pobraniu przez ubezpieczyciela opłat od składki, opłat za zarządzanie jego pieniędzmi, itd.

Dziennikarz GW zapytał, co na to Polska Izba Ubezpieczeń?: "Ubezpieczenia na życie są wyraźnie i jasno umocowane w prawie europejskim, a konkretnie w dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady dotyczącej ubezpieczeń na życie. Pierwszy załącznik dyrektywy wymienia jako jedną z grup ubezpieczeń ubezpieczenia powiązaną z funduszami inwestycyjnymi. [,,,] Zasady ubezpieczeń z UFK są opisane precyzyjnie w ustawie o działalności ubezpieczeniowej. Ich charakter na polskim rynku jest dokładnie taki, jak przewidziany w ustawie. O jakichkolwiek limitach czy minimalnych poziomach ochrony ustawa nie mówi - tłumaczy Jan Grzegorz Prądzyński, prezes PIU. - Ubezpieczenia na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym oferowane są na polskim rynku od kilkunastu lat. Część z nich ma charakter typowo inwestycyjny, ale są to produkty ubezpieczeniowe i obwarowane są wszelkimi niezbędnymi normami, jakie przewiduje w tym zakresie polskie prawo. Ubezpieczyciele mają absolutny obowiązek działać w rygorze prawa i tak postępują". A zatem druga strona barykady ma inne spojrzenie na ten produkt. Ciekawe tylko, co to znaczy "ma charakter typowo inwestycyjny, ale jest produktem ubezpieczeniowym"?

Opisany przez artykuł problem "ogarnąłem tylko częściowo". Ponieważ mocno mnie to obchodzi, a segment rynku bankowo-ubezpieczeniowego - "dziwnym zbiegiem okoliczności" - tylko pozornie ma coś wspólnego z tzw. podatkiem Belki (powstał po to, aby ten podatek omijać, a jest bardziej super drzazgą - megabelką w oku), to tym bardziej mnie zaintrygował. Zgodnie z regułą działania informatyków nazwę go "Rzecznik Ubezpieczonych demaskuje grę w polisy 1.02". Mam nadzieję, że Urząd Rzecznika Ubezpieczonych skończy tę grę w "prawnicze bambuko" w wykonaniu koncernów bankowo-finansowo-ubezpieczeniowo-kapitałowo-funduszowo-giełdowo-ściemniających...

wtorek, 18 grudnia 2012

Alicja przechodzi przez lustro

Co dzieje się z ludźmi, którzy w sporze z Getin Bankiem uzyskali to, na co nalegali? Nobody knows... Co zrobili, że tak się stało? Nobody knows... Dlaczego o tym nie wiemy? Bo przeszli na drugą stronę lustra. I co ja mam teraz napisać? Że jestem po drugiej stronie lustra? A jestem? Przypomina mi to minipowieść s-f autorstwa Janusza Zajdla pt. "Cała prawda o planecie Xi", w której SYSTEM zmuszał racjonalnych osobników do pozornie nieracjonalnego działania... Ale przecież nasz realny świat jest mimo wszystko lepszy i działają w nim instytucje takie jak UOKiK, KNF czy przede wszystkim Rzecznik Ubezpieczonych. Dlatego nie należy bać się nietoperzy ani wszelkiej maści Drakuli :D

Zatem trzeba robić swoje, opowiadać o swoich krzywdach (czyli skarżyć się), ganić, wierzgać, ... A odbiorców skarg jest wiele: Rzecznik Ubezpieczonych, powiatowy lub miejski rzecznik praw konsumenta, UOKiK, KNF czy w końcu (darmowy przecież) arbitraż bankowy.

wtorek, 4 grudnia 2012

Inteligencja finansowa - kandydat do prize award 2012

Maciej Samcik napisał na swoim blogu takie piękne sformułowania, że można by co najmniej zakochać się w nim (toż to chodząca inteligencja finansowa). Pozwolę sobie zacytować, bo boskie toto:

"Nigdy nie byłem wielkim fanem polis inwestycyjnych, bo uważałem - i nadal uważam - że firmy ubezpieczeniowe powinny się zająć głównie ubezpieczaniem życia, majątku i różnej maści działalności gospodarczej narodu, bo na tym znają się najlepiej. Programy inwestycyjne, oferowane przez ubezpieczycieli, mają cel zgoła inny - mają zapewnić klientowi dodatkową emeryturę albo długoterminowy zysk z inwestowania, a firmie ubezpieczeniowej dodatkowy zysk. Sęk w tym, że cele te są sprzeczne, a ubezpieczeniowcy nie mają żadnego wyjątkowego patentu  na zarabianie - pieniądze trafiają do zwykłych funduszy inwestycyjnych, które są po prostu opakowane w polisę. To opakowanie ma pewne zalety - pozwala przesuwać pieniądze między funduszami bez płacenia podatku Belki, a i samych funduszy do wyboru jest więcej, niż w innych pakietach inwestycyjnych. Ale na drugiej szali są koszty: opłata administracyjna - przeważnie jakieś 10 zł miesięcznie - oraz dodatkowa opłata za zarządzanie ubezpieczeniowym parasolem - zwykle od 2% do 4%. Jeśli dodać do tego opłatę za zarządzanie pobieraną przez same fundusze inwestycyjne - to kolejne 2-4% - okaże się, że wielką sztuką jest tak zarządzać pieniędzmi, by wyjąć z polisy inwestycyjnej znacząco wyższe zyski, niż ze zwykłej lokaty, czy z obligacji. A znam przypadki, w których po kilku latach pieniędzy było mniej, niż na początku.

Dzisiaj słów kilka o innej poważnej wadzie takich produktów inwestycyjnych - opłacie likwidacyjnej. Powoduje ona, że los inwestora, który kupił taki produkt, przypomina los chłopa pańszczyźnianego w średniowieczu - przywiązanego do ziemi i smaganego batem przez pana - w tej ostatniej roli obsadzili się przedstawiciele zakładów ubezpieczeń. Jeśli w ciągu pierwszych kilku lat inwestowania klient zechce rozwiązać umowę, musi zapłacić odstępne - w skrajnym wypadku straci nawet wszystkie wpłacone składki! To jest właśnie ta opłata likwidacyjna, uzależniona procentowo od wartości wpłaconych pieniędzy. Wiadomo po co ona jest - by firma ubezpieczeniowa mogła wypłacić kilkutysięczne wynagrodzenie agentowi, który „przyniósł” klienta niezależnie od tego czy klient będzie inwestował w polisę przez umówione co najmniej 10 lat, czy też nie. Ja jednak uważam ją za nieuzasadnioną. Nie ma żadnego powodu, by uzależniać koszt rozwiązania umowy od wpłaconych przez klienta składek. Niech firmy wpisują opłaty likwidacyjne do polis - proszę bardzo! Ale niech będzie to stała opłata, rzeczywiście odzwierciedlająca koszty związane z zerwaniem umowy przez klienta. W obecnej postaci wygląda ona raczej jak nienależne świadczenie, którego związku z realnymi kosztami rozwiązania umowy żadna firma ubezpieczeniowa chyba nie byłaby w stanie wykazać. Sądzę, że to temat dla Polskiej Izby Ubezpieczeń, która ma dbać o dobre praktyki w tej dziedzinie.
"